poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 3

Był to mój "zbawiciela".
- Czego chcesz? Może też chcesz mi dzisiaj dopiec? - zapytałam chamsko.
- Powinnaś mi dziękować za ratunek, a nie na mnie naskakiwać! - wydarł się. Miał rozciętą wargę i łuk brwiowy. Nic więcej nie zauważyłam. Czy to możliwe, że wygrał z trzema facetami?
- Oh. Przepraszam i dziękuję za ratunek, ale teraz muszę znaleźć jakoś drogę do domu. - Powiedziałam wściekła - Choć pewnie lepiej byłoby dla mnie gdybym spałam na ulicy - dodałam, ale ciszej.
- Choć ze mną- powiedział stanowczo i odwrócił się, żeby móc iść właściwie nie wiem gdzie. I ja mam teraz z nim iść? No chyba go pogięło. Okey. Uratował mnie, ale kompletnie go nie znam i nie mam zamiaru z nim nigdzie iść. Już za dużo się dzisiaj stało. - Na co czekasz? - powiedział odwracając się. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Ugh. Nienawidzę takich ludzi!
- Nie będę nigdzie z tobą iść- powiedziałam trochę chamsko. Nie znam go, więc mu nie ufam mu.
- Jeśli nie chcesz być zgwałcona to rusz swoją dupę i choć ze mną- powiedział sucho. Był już na skraju wytrzymałości. Jak widać ma słabe nerwy.
- A skąd mam wiedzieć, że ty tego nie zrobisz? - wydarłam się. Moje policzki były już suche. Nie płakałam.
- Jeśli bym chciał to zrobić już bym to zrobił - powiedział podchodząc do mnie. Cofnęłam się do tyłu. Bałam się go. - To idziesz? - zapytał ponownie.
- Nie - on chyba nie rozumie tego słowa, bo już po chwili straciłam grunt pod nogami, a on przerzucił mnie sobie przez ramię. - puszczaj mnie - krzyczałam i waliłam pięściami w jego plecy, ale nic sobie z tego nie robił i dalej szedł. Niech on mnie puści! No co to ma być?!
- Przestań się wiercić. I tak cię nie puszczę, więc daruj sobie - powiedział i szedł dalej. Przestałam walczyć z nim o wolność i wisiałam spokojnie.
- Gdzie masz zamiar mnie porwać? -zapytałam po chwili, a on się zatrzymał.
- A czy ktoś powiedział, że to porwanie? - zapytał otwierając drzwi od samochodu. Położył mnie na miejscu pasażera i od razu zamknął drzwi. Kiedy chciałam je otworzyć, były zamknięte. Blokada dla dzieci. Nie ma co. Tyle, że ja nie jestem dzieckiem! Po chwili wszedł do samochodu i zajął miejsce kierowcy. 
- Wiesz. Zabierasz mnie bez mojej zgody, więc to chyba jednak porwanie- powiedziałam i odwróciłam się w stronę szyby próbując jeszcze raz otworzyć drzwi, ale niestety. Co on sobie w ogóle myśli?!
- Ciesz się, że cię nie przeleciałem i zostawiłem tam. - powiedział poważnie, a ja prychnęłam śmiechem.
- Już wystarczy mi na dziś wrażeń, więc daj sobie spokój z takimi gadkami - powiedziałam również poważnie.
- Zamknij się już kurwa - krzyknął tak, że aż podskoczyłam. Teraz zaczęłam się go bać jeszcze bardziej, bo w końcu poradził sobie z tamtymi trzema facetami, a ja go nie znam i nie wiem co ma w planach teraz zrobić. Z jednej strony cholernie się go bałam, ale z drugiej strony mnie uratował, więc powinnam być mu wdzięczna i choć trochę mu ufać, ale..nie. Nie ufałam  mu ani trochę, a do tego się boję. Nie wiem gdzie jechaliśmy. Nigdy nie było mnie w tej okolicy. Czy tylko mnie takie coś spotyka? Mój chłopak zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką, później ktoś chce mnie zgwałcić, a na samym końcu jakiś chłopak mnie porywa. Cudownie. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Miałam nie płakać, ale jak widać jestem słaba...zbyt słaba i niestety nic nie potrafię z tym zrobić. Popatrzyłam na chłopaka obok. Był bardzo skupiony na drodze. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i go odblokowałam. Nie było tam żadnych nieodebranych połączeń, ani nieprzeczytanych wiadomości. No tak. Przecież są za bardzo zajęci sobą. Zaśmiałam się drwiąco.
- Co cię tak śmieszy? - zapytał poważnie, nie zmieniając kierunku wzroku.
- N-Nic- powiedziałam jąkając się. Nie miałam w zwyczaju zwierzać się nieznajomym.
- Jesteśmy- powiedział po chwili i zaparkował przy jakimś domu. Nie był duży, ale też nie był mały. Taki w sam raz.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam próbując otworzyć drzwi. No tak. Blokada. Mój towarzysz wyszedł z samochodu, obszedł go i otworzył mi drzwi. Wysiadłam z pojazdu i stanęłam w miejscu krzyżując ręce na piersi. - Odpowiesz? - zapytałam cicho.
- U mnie- powiedziałam jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Stałam jak zamurowana. Nie wiedziałam co mam robić. Śmiać się czy płakać. Jestem z nieznanym mi chłopakiem pod jego domem i jak podejrzewam nie długo będę w środku. Ugh. Nienawidzę życia. Kazał mi wejść do jego domu. Jego ton głosu był strasznie stanowczy i oschły, więc wolałam nie protestować. Poszłam za nim. Chłopak otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Jaki gentelmen. Szkoda, że tylko jeśli chodzi o drzwi.
- Czemu nie mogę pójść po prostu do domu? - zebrałam resztki odwagi i zapytałam. Było to naprawdę ciężkie. Wciąż nie dochodziło do mnie, że on sam da radę z tamtymi trzema..choć w sumie oni byli pijani, a on trzeźwy. A przynajmniej nie wyczułam żadnego alkoholu od niego i nie było tego po nim widać, więc chyba nic nie pił.
- Przecież lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś spała na ulicy niż w domu, więc oszczędziłem ci spania na zimnym i mokrym betonie - powiedział ściągając swoją kurtkę. Normalny człowiek odwiózłby kogoś tam gdzie ten ktoś chce, nawet jeśli nie byłoby to za dobre rozwiązanie, a nie do siebie! Ale w sumie nie chce żeby wiedział gdzie mieszkam, więc ma to plusy.
- Nic cię nie boli? - zapytałam patrząc na jego twarz. Był naprawdę przystojny...ale co z tego skoro jest zimnym dupkiem.
- Nie. Czemu miałoby? - zapytał patrząc na mnie. Czemu musi na mnie patrzeć? To takie seksowne kiedy dziewczyna ma rozmazany makijaż, siniaka na policzku (tak podejrzewam) i ma czerwone oczy od płaczu.
- Nie no, ale myślałam, że skoro krwawisz to cię coś boli. - powiedziałam po chwili - Jeśli chcesz mogę ci to opatrzyć - powiedziałam cicho, ale tak, żeby usłyszał.
- A czy wtedy się zamkniesz? - zapytał bez emocji. Przecież ja dużo nie gadam!
- Przecież ja nie gadam dużo...Ale jeśli tego chcesz to okey - powiedziałam zrezygnowana. - Gdzie masz apteczkę? - zapytałam pewniej niż wcześniej.
- W kuchni, w szafce nad zlewem - powiedział, a ja skinęłam głową i ruszyłam w stronę kuchni. Sięgnęłam do szafki i wyjęłam ją z niej. Trzymając w ręku apteczkę poszłam do salonu. Wiedziałam gdzie jest, bo..no, bo..widać go z holu. Pomieszczenie było średniej wielkości w jasnych kolorach. Ściany były białe, co nadawało pokojowi świeżości, drewniane meble były jasne, na ścianie wisiało kilka zdjęć, na kołodziejski też były. Na przeciwko kanapy był telewizor. Muszę przyznać, że ma talent do umeblowania pomieszczeń albo mieszka z kimś i ktoś inny tym się zajął. Nie zdziwiłabym się gdyby tak było. Kazałam mu usiąść na kanapie, co też uczynił. Wyjęłam z apteczki potrzebne mi rzeczy i zabrałam się do roboty. Namoczyłam jeden z wacików wodą utlenioną i przyłożyłam do łuku brwiowego. Wszystko robiłam z dużym skupieniem. Gdybym była na jego miejscu od razu krzyczałabym, że mnie to szczypie, ale jak widać jest przyzwyczajony do bólu, a to nie robi na nim żadnego wrażenia. Wiedziałam, że się mi przygląda. Nie wiedziałam czy mam się bać czy to zignorować, ale po jakimś czasie zaczęło mnie to irytować. Opatrzyłam mu rany i podniosłam się. Odłożyłam apteczkę na miejsce, a brudne od krwi waciki wyrzuciłam do śmieci. Wróciłam do salonu i usiadłam na kanapie.
- No to w takim razie...Gdzie mam spać? - zapytałam cicho. Nie mam zamiaru siedzieć całej nocy i myśląc o zdradzie bliskich...a przynajmniej nie teraz i to jeszcze w jego domu.
- Możesz spać na tej pieprzonej kanapie w salonie - powiedział bez emocji.  Ściągnęłam buty i przysunęłam kolana do brody. Tak jak obiecałam, nie odzywałam się już. Harry poszedł chyba do swojej nory. Miałam się już kłaść, ale zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Josh. Jeśli myśli, że mu to wybaczę to się grubo myli. Nie mam takiego zamiaru. Zdradził mnie i to z moją przyjaciółką, a to jest najgorsze. Straciłam najważniejsze dla mnie osoby. W moich oczach pojawiły się łzy, ale szybko na nie zareagowałam. Na moje szczęście nie wypłynęły. Odebrałam i przysunęłam telefon do ucha. Miałam nadzieję, że jak usłyszę jego głos nie wymięknę jak zawsze.  
- Veronica? Proszę cię. Wysłuchaj mnie- powiedział błagającym głosem. Bądź silna. Nie wymiękaj.
- Ja mam cię wysłuchać?! Ty chyba chory jesteś! Zdradziłeś mnie.. i to w dodatku z moją przyjaciółką! Nie chcę was znać. Nawet nie próbujcie się ze mną skontaktować. Dla mnie już nie istniejecie. Żegnaj Josh- powiedziałam i się rozłączyłam. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. To było dla mnie za wiele na jeden dzień. Jak oni mogli mi coś takiego zrobić? Normalny człowiek by tego nie zrobił, ale oni? Nie chcę ich już znać. Mam tylko nadzieję, że nie przyjdą do mnie do domu. Emily mieszka trzy domy dalej, a Josh jakieś 5 min ode mnie na pieszo. Świetnie. Na pewno przyjdą, choćby wyganiała ich tysiąc razy. Zaczęłam cicho szlochać. Nie powinnam iść na tą imprezę, powinnam zostać w domu. Przynajmniej teraz nie musiałabym siedzieć w domu u chłopaka, którego znam kilka minut...choć w sumie nie. Ja go wcale nie znam! Wiem tylko tyle, że to Styles.  Nic więcej. Zero. Po jakimś czasie zasnęłam.
czytasz=komentarz

1 komentarz: